top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraIrma Głowińska

Co Mikołaju masz dla mnie?

Mamy grudzień i gorączkę świątecznej nocy. Myśli wszystkich zaprząta tylko jedno. Zbliżająca się Gwiazdka. No może nie wszystkich, bo moich jeszcze nie.

Nie jest tajemnicą Poliszynela, że obecnie w moim życiu zaszła zmiana. Nie jest też tajemnicą, że ja tej zmiany nie zapraszałam do siebie. A jednak się rozgościła, jak ciotka z Anglii na Święta. Skoro już jest i wypełnia sobą przestrzeń po brzegi i nie wykazuje chęci powrotu, to jakoś trzeba temu stawić czoła i to najlepiej przed kolacją wigilijną.





Z planem czy bez, muszę spróbować wylądować w tej sytuacji jak Sully.


Zaczęłam od szukania pozytywów:

  • dzięki zmianie mam czas na własny rozwój i skupienie się wyłącznie na tym co przynosi mi satysfakcję;

  • poznaje nowych ludzi, których wcześniej nawet nie śmiałam zagadać

  • poszerzam horyzonty i to dosłownie

  • skupiam się na pisaniu, bo obiecałam książkę z autografem mojej najwierniejszej fance

  • pomagam innym w tym na czym się znam, dzięki czemu wykorzystuje mój uśpiony potencjał

  • niczego nie muszę, a tylko mogę

  • ładuje akumulatory i odpoczywam psychicznie, bo zero toksycznych historii

  • doceniam siebie, czego nie robiłam wcześniej

  • zachwycam się każdym dniem i widzę jak wiele ich straciłam

  • nadrabiam towarzysko

  • znowu ćwiczę, chociaż 6-pack już pewnie nie wróci

  • trenuję cierpliwość

Często na socialach pojawiają się wpisy z cyklu "najlepsze książki non-fiction ever". Jeden z takich postów mnie szczególnie zainteresował, bo akurat piszący go zalicza się w mojej ocenie do autorytetów z jakich można czerpać coś cennego dla siebie. Tym sposobem trafiłam na kilka perełek, z których jedna szczególnie zmieniła mój tor myślenia.


Zastanawialiście się kiedyś nad tym dlaczego niektóre zmiany, sytuacje akceptujecie łatwo a inne trudniej?


Czy można wobec tego powiedzieć, że dzielą się na łatwe i trudne? To by było jak dla mnie zbyt proste. Pamiętacie mój ostatni post o tym, że serce nie jest głupie i swój mózg ma? I właśnie dlatego niektóre zmiany przyswajamy sercem, a inne głową. A, że te dwa skrajne organy często mają odmienne zdania na ten sam temat, stąd raz idzie nam lepiej a raz gorzej. Zupełnie jak ze mną. Serce podpowiadało od tygodni, że coś "śmierdzi" i jak nic zmiana nastąpi, a głowa mówiła, że chyba nikt nie jest aż tak zaślepiony cudzym "miodem" nawijanym na uszy, by strzelać sobie w stopę nieracjonalną decyzją. W tym rozdaniu 1:0 dla serca.


Jednak czy ten rozdział, z pozoru wyglądający jak dramat życiowy, coś za sobą niesie? Pewnie, że tak. Problem wyglądający jak tkwiący w człowieku, często jest problemem tkwiącym w sytuacji.


Aby coś się zmieniło trzeba zmienić zachowanie - proste? Jasne, że tak. Nie trzeba do tego przechodzić szkolenia z cyklu "zarządzanie zmianą". Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie czy jestem skłonna namówić siebie na zmianę zachowania, przyzwyczajenia, nastawienia?


A potem jeszcze tylko zrobić 3 rzeczy jednocześnie:

  1. Po pierwsze wskaż sobie kierunek w jakim chcesz podążać - tylko nie, że na Radom...niech Twoje myśli obiorą jasny kurs i drogę do celu.

  2. Po drugie zmotywuj się do zmiany - niech Twoje serce poczuje adrenalinę na nowo, a zmęczenie niech ustąpi miejsca ciekawości.

  3. Po trzecie wyrównaj swoją trasę - ułatwiaj sobie wprowadzenie tej zmiany i pamiętaj, że świat nie zawsze chce tego samego co my, co nie znaczy, że to czego my chcemy nie jest warte podjęcia wysiłku.

Tylko 3 i aż 3. Już słyszę ten jęk, bo przecież najtrudniej nam zacząć. Chociaż coś co z pozoru wydaje nam się, że jest objawem oporu przed zmianą, tak naprawdę jest brakiem pewności. Potrzebujemy wszyscy jasnych wskazówek. W codziennym życiu o ile łatwiej i szybciej byśmy dokonywali postępu, gdyby na pytanie "gdzie jest mleko" zamiast "tam, gdzie zawsze - ślepy ćwoku" odpowiadali udzielając jasnych wskazówek - "niech światło z lodówki oświetli Ci drogę, bo czeka na trzeciej półce, licząc od góry i na kartoniku jest biało- czarna krówka" Znalazł!


Wiele problemów udaje się rozwiązać po ich zanalizowaniu. Ale czy zawsze dogłębna analiza przynosi nam zamierzony efekt? Czy wręcz przeciwnie - osłabia nas i cały nasz wysiłek idzie na marne. Ja nie wiem jak Wy, ale jak ja zaczynam analizować, to nigdy to nie kończy się dobrze. I potem leżę i patrzę w sufit, znaczy tak mi się wydaje, bo ciemno. Myśli krążą jak komary, wysysając ostatnie resztki snu z mojej głowy. I tak przez kilka dni leci ten sam odcinek serialu pt. " jak analizować, by nie zwariować".

Zdecydowanie lepiej mi wychodzi poszukanie jasnych punktów, tak jak zrobiłam to na początku, bo to często najlepszy wstęp do dalszej zmiany. Do tego zaczęłam wypisywać sobie wszystkie skuteczne działania godne naśladowania. Co do tej pory przynosiło efekt? Co było dobre i może zostać powielone? Tylko nie na zasadzie wyszła mi dzisiaj zajebista pizza, powtórzmy ją jutro, lol.


Słyszeliście o terminie "terapia skoncentrowana na rozwiązaniach"? Nie oznacza, to zaraz, że uczestniczę w jakiejś terapii, o nie. Chociaż pewnie coś by się do naprawienia znalazło, jak w większości populacji. Niemniej jednak cudów natury się nie poprawia.

Wspomniany termin oznacza (ang. solution focused brief therapy) skoncentrowanie się na osiągnięciu określonego celu, a nie analizie tegoż problemu czy wszelkich deficytów, które uświadomiły potrzebę szukania wsparcia. W odróżnieniu od klasycznych terapii, tutaj ważna nie jest przeszłość, a raczej teraźniejszość i przyszłość. Przedmiotem zainteresowania jest wyłącznie rozwiązanie problemu, a nie grzebanie się w dzieciństwie czy próbowanie rozszyfrowania motywatorów dlaczego ktoś zachował się tak a nie inaczej, Do kosza wrzuca też stwierdzenie, że sukces rodzi się w bólach. Często rozwiązanie jest banalnie proste, aż za proste, chciałoby się powiedzieć.


Co takiego ja mogę przenieść z tego do mojej bieżącej sytuacji?


Najbardziej spodobało mi się, że muszę nauczyć się wychwytywania tzw. pierwszych oznak cudu.

Zadawać sobie pytania typu: jaki mały znak uświadomił mi danego dnia, że problem zniknął? lub kiedy dostrzegłam odrobinę cudu?

I wiecie co? To zaczyna działać! Od kilku dni pierwsze cuda zaczynają się wydarzać w moim życiu i jestem z tego cholernie zadowolona i dumna.

Przyglądam się więc tym sytuacjom, w których mi dobrze idzie i zastanawiam się jak mogę to przenosić na pozostałe obszary działania i co z tego wyciągnąć jako esencję mojej skuteczności. Osobną listę robię w głowie z tego co mnie powstrzymuje, aby sięgać po więcej. I tutaj wreszcie zaczynam być ze sobą szczera, bo ściemniać sobie to ja umiem od lat. Złożony problem - proste rozwiązanie.

Pamiętam kiedyś w szkole najsurowsza nauczycielka, której wszyscy się bali na chwilę wyszła z klasy. Jednak zanim, to zrobiła powiedziała "nikt nawet nie drgnie". Byłam jedną z najlepszych uczennic, ale też największym wiertlem i oczywiście z przekazu wywaliłam NIE, przystępując natychmiast do spacerowania po klasie. Finał był taki, że jak wróciła, to zastała mnie centralnie na środku klasy, wlepiając mi ocenę 2. Nie z zachowania, a z przedmiotu jakiego uczyła oczywiście. W całym morzu ocen piątkowych, jakie miałam ta nieszczęsna 2 była jak cholerny wrzód na tyłku. W konsekwencji po zebraniu rodziców nie usłyszałam pochwały za to jak zajebiście mi idzie, a dostałam bana. Moim rodzicie nie powiedzieli wtedy " woow, nie zwalniasz tempa i jesteś bardzo mądra, cieszymy się z tego córeczko, wykorzystaj swoje mocne strony w innych dziedzinach". Zrobili, to co typowi rodzice robili swoim dzieciom przez całe pokolenia - ukarali za jeden błąd. Zamiast rozwijać przez mocne strony, obsesyjnie koncentrowali się na słabościach. I taki sam trend widać w niektórych organizacjach w ich zarządzaniu, Dobrzy liderzy wiedzą, że tylko poprzez wzmacnianie mocnych stron jednostek w ich codziennym działaniu można osiągać cele, a słabi koncentrują się na tym co jest złe lub nie idzie, aby drążyć to jeszcze bardziej.


Mój plan jest więc prosty, bo im więcej możliwości, tym gorzej z wyborem. Pewnie potwierdzą, to Tinderowicze, bo przeglądając taką ilość dostępnych kandydatek szybko można się zmęczyć i znudzić. Nadmiar możliwości często prowadzi do paraliżu decyzyjnego. To też przynosi trudność np. w wyszukiwaniu ofert pracy. Czy dalej być tym kim się było czy może się przebranżowić? A co jak się jest hybrydą i ma szeroki zakres kompetencji? Wybrać ofertę X, Y czy może Z? Koło ratunkowe proszę!

Paradoks wyboru mnie dotknął i muszę przyznać, że na początku czułam się tym ogłupiona. Chęć szybkiego dokonania zmiany mnie sterroryzowała, a wręcz nawet styranizowała. Aktualna sytuacja wydawała mi się w miarę stabilna, a większość trudności została wyeliminowana. Zmiana niesie nowe możliwości ale też niepewność.


Długo też niejednoznacznie odpowiadałam sobie na pytanie ale co dalej? A niejednoznaczność jest wrogiem zmian. Nie wiedziałam tak naprawdę nawet jakie możliwości mam dostępne. Musiałam konkretnie je określić, aby wyeliminować blokady i zaplanować dalsze działania. Działania, za które wierzę, że Mikołaj nagrodzi Żyrafę prezentem. Rózgi już mu się skończyły. Wiem, bo dzwonił wczoraj i mówił.












78 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page