Irma Głowińska
Tik tak tik tak...Zatrzymać czas?
Znacie, to wrażenie, że czas przecieka przez palce? Też jesteście na takim etapie, że chcielibyście go zatrzymać lub zwolnić?
Kiedy byłam dzieckiem słyszałam opowieści o uczuciu przemijania i uciekających latach niczym miesiące, a miesiącach znikających jak dni itd. To było wtedy dla mnie niczym bajka o żelaznym wilku. Bo ja przecież miałam odmienne spojrzenie, w którym rok szkolny się nigdy nie kończył a na wakacje czekało się wieki. Jak w dwóch równolegle biegnących wymiarach.
I nagle, zupełnie nie wiadomo kiedy moja kolejka życia przyśpieszyła swój bieg. Jakby wcześniej się z wolna rozpędzała, aby na koniec prawie urwać głowę z prędkości.
Siedząc w swoim wagoniku, coraz częściej zaczynam zastanawiać się nad dwoma kwestiami - jak daleko mam jeszcze do ostatniej stacji i czy jadę właściwą trasą.

Na pierwsze pytanie odpowiedź nie jest oczywista i pewnie rozmyślanie nad tym szybciej wpędzi mnie w depresję albo hipochondrię. Dlatego lepiej mi skupić się na myśleniu o drugim punkcie i rzeczach związanych z tym co jest na mojej checkliście "to do", zanim anielski głos obwieści, że to już końcowa stacja. Lepiej robić niż potem żałować, że się czegoś nie zrobiło.
" A skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód" - Paulo Coelho.
Pewnie jesteście ciekawi w takim razie co mam na liście? Nawet jak nie, to i tak Wam powiem)) :
1. Być najlepszą wersją siebie czyli?
To sobie postawiłam za cel kilka lat temu. Dzisiaj doszłam do innych wniosków, o tym poniżej. Czy kiedykolwiek robiąc rachunek sumienia zastanawialiście się nad tym czy to kim jesteście lub byliście do tej pory, to wszystko na co Was stać? Jestem z tych co to obsesyjnie dążą do doskonałości, wytykając sobie milion razy każdy najdrobniejszy nawet błąd. Ileż to razy w środku nocy ta jedna myśl nie dawała mi spać? Wracając jak natrętna mucha przy próbie liczenia baranów.
Czego to ja nie robiłam albo nie próbowałam. Zawsze wydawało mi się, że wciąż za mało się staram albo nie jestem wystarczająco dobra. Zadręczając się przy tym bez końca.
Tylko co tak naprawdę oznacza to bycie najlepszą wersją siebie? I drugie zasadnicze pytanie - kto dokonuje oceny?
Czy jeśli będę bardziej zabawna czy może raczej wesoła i uśmiechnięta (to podobno działa na facetów) i do tego szczupła i wysportowana (niczym Małgosia Rozenek przed swoim debiutem w Dzień Dobry TVN), mądra i elokwentna (a to akurat taka jestem) i chyba na koniec powinnam napisać bogatsza (chyba wdowa), to osiągnę upragnioną super sprawność "Najlepsza Ja"?
Bo jeśli tak, to w sumie szczerzyć się jak głupia chyba umiem, na Małgosię mogę się zrobić w sumie raz dwa, kolejny punkt spełniam w 100%, pozostaje kwestia bogactwa do nadrobienia i to na cito. Suma sumarum, trzy plusy i jeden minus - punkt uznaje za zaliczony.
A tak serio, to jeden z najczęściej używanych sloganów coachingowych. A Linda Adams napisała nawet poradnik na ten temat i cytując wydawcę jej opis brzmi: "Bądź najlepszą wersją siebie" pokazuje, jak dokonywać słusznych wyborów, podążać w odpowiednim kierunku i kształtować własne życie tak, by stało się dokładnie takim, o jakim marzysz. Książka pomoże ci być bardziej świadomym siebie i swoich potrzeb, a dzięki temu żyć w zgodzie z samym sobą."
Tylko tak na trzeźwo zastanawiając się nad tym, mimo, że mam schłodzone wino w lodówce, to na cholerę mi ta lepsza wersja? Przecież ideałów się nie poprawia a już na pewno nie zmienia. I po co mi te plany coachingowe, godziny spędzone na treningach, nieprzespane potem noce, presja na realizacje zamierzonych celów albo nie daj bosze planów noworocznych. Czy nie szkoda mi czasu na to, żeby:
ćwiczyć pod presją, a nie dlatego bo lubię
osiągać kolejne sukcesy zawodowe, bo wszyscy patrzą
udawać silną, kiedy nic nie idzie tak jak powinno
być lubianym przez wszystkich clownem, zamiast docenianą przez tych na kim mi zależy
być w ciągłym biegu za czymś nierealnym
rozwijać się w kolejnych zagadnieniach, bo świat się zmienia niż specjalizować w tym co naprawdę sprawia mi przyjemność
dopasowywać się do kanonu, niż wyznaczać indywidualną wartość
Nie muszę być jak wszyscy, bo wtedy nie będę sobą. A tylko będąc sobą będę najlepszą jej wersją. I tylko wtedy będę szczęśliwa.
2. Rozliczenie z przeszłości?
Pamiętaj, że aby ruszyć do przodu trzeba mieć uporządkowaną przeszłość. Tak mi mówili. Tylko zapomnieli dodać, że to nasza przeszłość w głównej mierze nas kształtuje. To dzięki temu co nas spotkało, dzięki osobom w naszym życiu, dojrzewamy, zmieniamy się pod wpływem, czujemy, stajemy się pełni. Bez przeszłości jesteśmy ubodzy i puści jakby. Nie da się odciąć od korzeni, nie da się wymazać tego co było. Zawsze bardziej lub mniej będzie w nas tkwić. Dlaczego jak ktoś ma problemy, to idzie na kozetkę przepracować przeszłość? Dlaczego nie teraźniejszość? Przecież mamy problem w danej chwili lub z daną osobą. Co mają do tego prehistoryczne mamuty czy potomkowie Indian?
Rozlicz się z przeszłością dopiero wtedy zaczniesz żyć! Grzmią nagłówki na portalach. Tylko po co? Nawet jeśli mamy za sobą jakieś trudne momenty, to chyba lepiej w nich nie taplać się jak świnia w błocie, a zostawić w pamięci tylko dobrą przeszłość. Po co drapać w ranach? Po co wracać do osób, które zniknęły albo pojawiły się jak TGV, by za sekundę zniknąć za rogiem. Mamy tendencję do umartwiania się, do dołowania, wbijania ćwieka.
Przepracować wydarzenia z dzieciństwa, aby stworzyć lepsze życie, lepszy związek. Serio? Odchodzę od Ciebie bo na gwiazdkę w 86 dostałam żółte narty a chciałam czerwony rower i przez 21 lat nie domyśliłeś się jaki jest mój ulubiony kolor!
Ok, wydarzenia z lat młodości czy dzieciństwa mogą mieć wpływ na dalsze nasze życie, bo jak nie lubiliśmy lanych klusek, to dalej ich nie będziemy lubili, choćby je nam przygotował nawet Brad Pitt w 5 naszym związku. Bo cokolwiek by się nie mówiło, to przeszłość zawsze będzie miała wpływ na naszą teraźniejszość i przyszłość. Poznajemy kogoś i od czego zaczynamy? Od podzielenia się naszą przeszłością przecież. Bo przez pryzmat przeszłości dopełniamy nasz obraz. Bez niej nie będzie on nigdy ostry ani pełny.
Ja swoją przeszłość szanuję, bez niej nie byłoby tu i teraz.
3. Tajemnicza zasada 10 000
Patrząc na Cristiano Ronaldo można powiedzieć, że jego sukces, to talent plus przygotowanie. Od lat psychologowie analizują kariery osób utalentowanych i dochodzą do wniosków, że coraz mniejszą rolę wydają się odgrywać wrodzone zdolności, a coraz więcej zależy od treningu. Pamiętacie slogany PRL - "Bez lepszej pracy nie będzie lepiej" czy " Wysiłkiem całego narodu zbudujemy gospodarkę". Coś w tym było, bo według
kanadyjskiego dziennikarza i pisarza Malcolma Gladwella, autora książki pod tytułem ,,Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu”, bazującego na wynikach badań dr Ericssona, popularyzatora idei, na osiągnięcie mistrzowskiego poziomu w danej dziedzinie potrzeba poświęcenia 10 000 godzin na trening. Uniwersalny przepis na geniusza, poparty badaniami w tej dziedzinie. Teoria ta zakłada, że przy poświęceniu odpowiednio dużej ilości czasu na rozwój danej umiejętności można stać się prawdziwym mistrzem. NIe dotyczy to tylko dziedzin sportu ale też biznesu. Stwierdzenie to wywołuje więc spore zainteresowanie wśród osób skoncentrowanych nad własnym samorozwojem. Znów przypomina mi się hasło - bez pracy nie ma kołaczy - albo - ciężka praca popłaca.
Czemu wpisałam na listę tą zasadę? Bo wiąże się ona bezpośrednio z realizacją mojego kolejnego marzenia czyli z dojrzałością literacką na takim poziomie, aby moje teksty, które rodzą się w głowie stworzyły na kartkach papieru coś czym będę mogła podzielić się w szerszym gronie. A, że marzenia się spełnia, a nie spełniają, więc zostaje mi jeszcze wiele godzin ćwiczeń. Co niniejszym czynię pisząc teksty na blogach (polecam uwadze drugi: jamnitrottersi.pl jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zajrzeć)
4. Z kim chce iść dalej
W życiu przychodzi taki moment, że zastanawiasz się czy jesteśmy w tej podróży we właściwym pociągu i z właściwymi pasażerami. I nie musi to być wcale pierwszy dzień nowego roku, kiedy to jesteśmy bardziej podatni na takie refleksje czy przemyślenia.
Nie chodzi też tylko o partnerów życiowych, bo często warto zatrzymać się i ocenić całokształt relacji ludzkich jakie mamy na swoim koncie. Kiedyś usłyszałam, że ja to jestem z tych trudnych. Trudna to może być matura z matmy, jak się bimbało przez całą szkołę. Długo się zastanawiałam co mogłoby to znaczyć i doszłam do wniosku, że jak ciężko dotrzymać komuś kroku, to najłatwiej powiedzieć, że jest trudny. Pod tym słowem może się przecież ukryć wszystko, również własne niedoskonałości.
To jak z tą zupą co była za słona. A wystarczyło dolać wody i po sprawie).
Tak więc przychodzi czasem w życiu taki moment, że jesteśmy sami ze sobą szczerzy. Przynajmniej ja tak miewam. Wtedy też potrafię w chwili takiego przebłysku powiedzieć sobie zjebałaś to i to z tym i tym. I albo coś zrobić jeśli sprawa jeszcze nie przesądzona albo posypać głowę popiołem i iść dalej. Czasem życie przewrotnie da drugą szansę i zaplecie drogi ponownie, aby zweryfikować czy wyciągnęło się wnioski za pierwszym razem. Kiedyś jak czegoś bardzo pragnęłam, to ciągle to wizualizowałam. Potem powiedziałam sobie uważaj Irma czego sobie życzysz. To co z daleka idealizujemy nie zawsze potem jest takie cudowne i kolorowe. Intuicja mi często podpowiada, a jak się potem okazuje ona się nie myli, tylko ja bo jej nie słucham. A mogłabym zaoszczędzić przy tym wiele czasu i nerwów przede wszystkim sobie.
Dzisiaj jest to dla mnie niezwykle ważne, to z kim moje życie mnie splata i po co. Kto zostaje po mojej stronie barykady a kto jest po drugiej. Kto wypadł z talii kart, a kogo krupier dorzucił. Ostatnio usłyszałam od osoby, którą bardzo cenię, że co jakiś czas usuwa z listy znajomych na FB tych z kim nie ma kontaktu od dłuższego czasu. Genialne pomyślałam. Przecież nie określa nas ilość a jakość kontaktów. I też ta sama osoba powiedziała mi, że jeśli ktoś nie znajdzie nawet minuty, żeby napisać wiadomość do drugiej osoby przez kilka dni, to ma wyjebane na Ciebie. Bo przecież napisać można wszędzie, nawet siedząc na toalecie i jeśli ktoś tego nie robi, to znaczy, że nie zasługuje na nasz czas. Uwielbiam i kradnę.
5. Tak zwane miski czyli rzeczy różne, kwadratowe i podłużne
Mimo, że wersji siebie nie zamierzam zmieniać, to nie oznacza, że zupełnie nic nie robię w kontekście rozwojowym. Samymi orzechami mózgu się nie zmusi do pracy, więc to co stosuję i polecam to:
staram się poświęcać czas moim pasjom, a że jest ich kilka, to próbuję je wartościować, aby czegoś nie zaniedbać
przynajmniej godzinny detoks od wszystkiego - ja to nazywam stanem zamrożenia, bo skupiam myśli wtedy na tym co dla mnie ważne, wyciszam się i zostawiam odłożony telefon (telewizora wciąż nie mam, więc nie muszę go gasić)
moje życie to pasmo codziennych przygód, ale jeśli Wy ich nie doświadczacie, to przełamcie rutynę i spróbujcie robić pewne rzeczy inaczej, albo zacznijcie coś o czym zawsze myśleliście, ale nigdy nie spróbowaliście - ja zawsze zazdrościłam tym co mają talent malarski, bo mi akurat poszło w słowa, więc postanowiłam się przełamać i stawiać pierwsze kroki w tym
sen jest dla mnie tak samo ważny jak powietrze - jak mam go za mało, to od razu wariuję i mimo, że mówi się, że szkoda czasu na sen, to ja akurat jestem odmiennego zdania. Im lepszy sen tym lepsza potem cała reszta. Seks też)
docenianie tu i teraz - w pogodni za marchewką na kiju można łatwo stracić z oczu, to wszystko co się ma - jestem wdzięczna wszechświatu za to gdzie jestem, za fantastycznego dorosłego już człowieka dla którego mam zaszczyt wciąż bycia mamą, co jest dla mnie cenniejsze niż wszystkie miliony świata oraz za to, że mam szczęście spotykać na swojej drodze fantastyczne osoby, z którymi mogę dzielić chwile, nawet jeśli jest to zapadła dziura, w której czas się zatrzymał.
na mojej liście jest jeszcze najtrudniejsza dla mnie do zrobienia rzecz, a mianowicie uwierzenie w siebie - tak, tak, wciąż mam z tym problem i wciąż mnie to ściąga w dół
Ten wpis zakończę nietypowo bo przesłaniem z cytatem z książki - Matt Haig - How to stop time: "Niektóre dni, niektóre lata, niektóre dekady są po prostu puste. Niczego w nich nie ma. Są jak spokojna tafla wody. I wtedy nastaje po nich jakiś rok, dzień lub zaledwie jedno popołudnie, w którym jest wszystko. Dosłownie wszystko"