Irma Głowińska
Ja na pewno nie będę taka
czyli ile w nas z genów naszych przodków..
Pamiętam, jak zaczynałam swoją zawodową ścieżkę w wieku 20 lat i patrzyłam na świat z perspektywy 1,61 cm gdzie wszystko i wszyscy wydawali mi się tacy nowi, ciekawi i inni. Dużo starsi też. Oczywiście pewnie jak każdy młody człowiek miałam w głowie myśl, że 40 to już starość i cieszyłam się, że jeszcze tyle przede mną. Tyle? Nie wiem kiedy minęło pierwsze 5 lat a potem następne i kolejne. Dzisiaj śmiać mi się chce z samej siebie, jak perspektywa i jednostki czasu zmieniają się z wiekiem. Chociaż mój syn (a to mądry młody człowiek) mówi, że mentalnie zatrzymałam się na 24 latach, co akurat odbieram jako komplement. Nic nie jest stałe. A już na pewno nie czas. Ten zasuwa tak, że lata zmieniły się w miesiące, miesiące w dni a dni w godziny. Im dalej w las tym szybciej robi się ciemno. Do tego ta wewnętrzna gorączka, żeby robić/mieć/dostawać wszystko teraz i zaraz, która pewnie wynika ze świadomości ulotności chwil i żalu ich marnowania na nicość. Już nie ma tego, że dobra przecież mogę jutro, za tydzień, od następnego stycznia i tak dalej. Nie mnożę postanowień, bo jestem świadoma, że ważne jest to co dzieje się teraz. Na jutro mogę nie mieć wpływu.
Pamiętam, też, że tak bardzo chciałam ustrzec się bycia jak moi rodzice. Kto tego nie zna? Ile z nas w zacietrzewieniu widząc ich wady albo może ułomności zapewnia samego siebie, że nie ja taka taki nie będę? Pierwsza podniosę rękę. I co? I nico chciałoby się powiedzieć. Nie uciekniemy od pewnych schematów, powielania tych samych błędów, bo one przecież muszą być nasze a nie rodziców. Jestem pewna, że mój syn też by się pod tym podpisał. Bo przecież starzy, to tylko zrzędzą, marudzą, czepiają się. Ja muszę sama! Zosia samosia, to zresztą odrębny temat na wpis. Ileż razy aż gotuję się jak patrzę na to co sama robię. Ileż razy potem analizuję to. Gdyby nie takie sytuacje, to mój psycholog nie miałby pracy zresztą.
Jednak przepracować dużo trzeba też samemu. I zaakceptować. Przewrotność życia jest taka, że im bardziej będziemy się zarzekać, że nie my nie będziemy tacy, to tym bardziej będziemy. Patrzę w lustro i widzę, jak podobna jestem w wielu momentach do taty, a kiedy indziej robię dokładnie to samo co moja mama. Czytałam ostatnio książkę Lwa Starowicza „ Wszystko da się naprawić”, w której odnosi się do modeli wyniesionych z domu. I to jest niestety prawda. Ale budujące jest to, że nad wszystkim da się pracować. A przede wszystkim nad sobą. Jak się oczywiście chce. Lista moich błędów jest długa i jeszcze do niedawna zamiast zamknąć ten rozdział, to się w nim tak taplałam, jak ta bez obrazy świnia w błocie. Tak, żeby sobie dowalić bardziej. I przede wszystkim umartwiać się, bo jaka to ja jestem biedna. Jestem? Mam dwie ręce, dwie nogi (całkiem chyba spoko), głowę wciąż na karku, reszta też nienajgorsza, to czego tu biadolić? Podnieść koronę, wziąć się w garść i docenić to co los daje. A daje mi naprawdę dużo. Gdyby tylko nie ta tendencja to patrzenia na wszystko z perspektywy, że gdzie indziej trawa jest bardziej zielona. Bo nie jest. I szklanka nie jest do połowy pusta. Jest pełna możliwości. I miłości..Tylko, żeby czasu starczyło się tym nacieszyć.
