Irma Głowińska
Masz tę moc, masz tę moc ale nie lep bałwana!

Na fali wszelakich zmian kończę pierwszy miesiąc tego roku. Dużo się dzieje! Aczkolwiek dawno nie czułam się tak dobrze i wreszcie wiem, że oddycham pełną piersią. Dosłownie i w przenośni. Covidowe ataki paniki poszły się gonić w diabły i jak budzę się w nocy, to tylko dlatego, że mój starszy jamnik przypomniał sobie o kości na podłodze, co to jej nie dokończył wieczorem. Odcięta pępowina już nie krwawi, a zmiana pracy po 25 latach jak widać może wyjść na dobre. Otwieram okna na oścież w domu, pomimo mrozów i łapię powiew świeżości. Nie zamulam już, nie boję się co będzie jutro, nie szukam wymówek, żeby coś zacząć/zmienić. Podniosłam wyżej głowę i muszę przyznać, że mam lepszy widok teraz. Nie mówiąc już o tym, że praca z ludźmi daje więcej satysfakcji niż jakikolwiek pobity rekord w onlinowej sprzedaży. Robi się nudne, jak nie masz czego gonić. A tak w zespole zawsze coś się dzieje. No i można wreszcie normalnie się ubrać do biura, a nie tylko "częściowo" na calla na Teamsach, jak to przy pracy zdalnej.
Zasada 5 sekund. Tutaj mogłabym użyć porównania z tytułowym bałwanem, który topi się w takim tempie i nim się obejrzymy marchewka zalicza glebę. Podobnie jest z każdym nowo czy całorocznym postanowieniem. Żyje tyle co samica jętki. Sama przerobiłam kilka. I bałwanów i postanowień oczywiście. Nie będę się stawiać wyżej w tej kwestii. Chyba z wiekiem przychodzi jednak brak akceptacji dla nijakości i straconych chwil. Najzwyczajniej w świecie zaczyna mi być szkoda czasu. Wiem czego chce w życiu i do czego zmierzam. Nie wstydzę się już tego i nie boję powiedzieć na głos. Wyciągam śmiało rękę po więcej i wchodzę na kolejny schodek w drabince moich planów i oczekiwań.
Moja piramida potrzeb opiera się na 3 głównych filarach teraz:
a) samorealizacji,
b) samouznaniu,
i c) samoprzynależności (jak nie ma takiego wyrazu, to już jest :-)).
Kiedyś czekałam aż ktoś mnie nagrodzi i doceni, chciałam usłyszeć dobre słowo, za to co dokonałam albo wymyśliłam. Dzisiaj oczywiście też jest to dla mnie ważne, ale zmieniło się to, że sama wyznaczam cel do jakiego zmierzam. I wybieram kto wpisuje się w moją wizję przyszłości i chce płynąć w tym samym kierunku. Bez tego całego śpiewu syren po drodze, które mylą kurs i sprowadzają na mieliznę, bo nim się obejrzysz a już jesteś nie tam gdzie miałeś być i to nie w najbliższej dekadzie.
Bardzo zależało mi też na cudzym uznaniu, chciałam poparcia dla moich osiągnieć, intelektu czy nawet wyglądu. Liczyło się kto co o mnie myśli, sądzi i chciałam za wszelką cenę być lubiana. Jak ta rurka z kremem, wspomniana już raz przeze mnie w innym poście. Wiadomo, że się nie da. Wiadomo, że szkoda zdrowia. I wiadomo, że jak się samemu siebie nie docenia i nie kocha, to cała reszta nie zrobi tej roboty. A rurki w dłuższej perspektywie się znudzą. Więc przestałam się stresować, że jestem zołzowata z natury. I nawet stwierdzam, że mi z tym do twarzy. Lubię i akceptuję.
Strasznie przerażała mnie też samotność. Najzwyczajniej w świecie nie umiałam spędzać czasu sama ze sobą. Wiecznie mnie gdzieś nosiło. Wszędzie było mnie pełno. Nie potrafiłam wysiedzieć chwili w milczeniu. Jak nie mówiłam, to chociaż sobie śpiewałam. Zawsze wydawało mi się, że jak się spotykają dwie osoby, to musi płynąć rozmowa, bo jak nie to znaczy, że coś jest nie tak. Może nudno? Może dziwnie i nieswojo? Może nie ma flow?
Tak jak w piosence Kasi Nosowskiej:
Gdybyś był a nie bywał
Raz na jakiś czas
Byłabym wtedy czyjaś
Nie bezpańska aż tak
Tylko po co? Przecież tylko pies jak nie ma pana, to zginie z głodu i na mrozie. A najlepszym przyjacielem, towarzyszem i bratnią duszą jestem ja sama. Kto się śmieje najgłośniej z własnych żartów?
Polecam jeśli nie czytaliście książki lub nie oglądaliście "jak przestać podkładać sobie świnię" na TED Dlaczego akurat do tego nawiązuję? Bo jestem chodzącym przykładem osoby, która przez lata wmawiała sobie, że nie jest wystarczająco dobra, żeby...(tu można wkleić dowolnie dalszą część). I jak się okazuje można z tym skończyć. Nie będzie łatwo, ani bezboleśnie ale metodą prób i błędów, małymi krokami i co 5 sekund.
Ja zawsze miałam gazylion powodów, żeby się za bardzo nie wychylać, nie walczyć, nie stawiać. Spalałam się wewnętrznie albo sparaliżowana strachem nie podejmowałam ryzyka. I chociaż szukałam codziennie wyzwań, bo jestem jednak ambitna, to cena jaką finalnie zapłaciłam za te wszystkie próby "dojścia do czegoś" kosztowała mnie utratę słuchu na tydzień. Diagnoza - za wysoki poziom stresu. W mojej głowie non stop jest galopada myśli, zapitalają szybciej niż francuskie TGV. Tak samo z pomysłami, wylatują jak piłeczki tenisowe do aportowania. Część łapiesz a część nie. Z jednej strony ktoś powie, że przecież kreatywni ludzie mają łatwiejsze życie, mniej nudne. Ale jest druga strona medalu, że przy takiej ilości bodźców, które krążą jak elektrony wokół głowy nie da się funkcjonować bez ciągłej adrenaliny. A kiedy tkwisz tak od lat, to jej dostawa do organizmu działa jak narkotyk. Tylko, że z czasem potrzebujesz znacznie więcej. A to z kolei wiąże się z coraz wyższym progiem ryzyka i stresu. A kiedy coś nie wychodzi, to boli podwójnie. I też bardzo ciężko zadowolić samego siebie lub przestać się oceniać negatywnie każdego dnia. Ileż to razy słyszałam swój głos zanim zdążyłam pomyśleć? Przez lata nauczyłam się sama wkręcać siebie, żeby być szybsza niż mój wewnętrzny paralizator. Wizualizacja była nieodłączną częścią każdego ze spotkań. Tak się zaprzyjaźniłyśmy, że czasami miałam wrażenie, że nie patrzę na słupki sprzedażowe na ekranie, tylko na bezkresny lazur morskiej toni. Do czasu. Sama nie wiem jak to się stało, że przeszłam rekrutację wewnętrzną i wylądowałam w duńskiej bajce. Tylko, że to z pozoru było takie zajebiste i prestiżowe. Międzynarodowe środowisko ma to do siebie, że jeszcze trudniej przez nie się przebić. A kiedy w tym środowisku przeważają jednak Duńczycy, to z całym szacunkiem, ale musi wiele wody upłynąć zanim zaczną Cię słyszeć, a dopiero potem słuchać.
A przecież Dania , to kraj zajmujący czołowe miejsca w rankingach z najwyższym poziomem zadowolenia i poczucia szczęścia czy prekursor całego hygge. No właśnie. Tylko jest też krajem, gdzie otwartość na innych jest pozorna i bardzo powierzchowna. Gdzie za poprawnym uśmiechem kryje się nieufność co do Twojej wiedzy i niski poziom zaufania do tego z czym przychodzisz. Możesz skończyć tam studia, możesz być na stanowisku a nie na stażu, a i tak cokolwiek zaproponujesz zawsze zostanie poddane wątpliwości i ocenie bo nie jesteś jednym z. Mówi się, że w krajach skandynawskich żyje się lepiej. Pod paroma względami tak, ale chyba mimo wszystko jest to jednak najbardziej surowy i niestety iluzoryczny świat. Mi prądu starczyło na 3 lata i nie żebym żałowała, bo jednak odrobiłam zupełnie inną lekcję i wyszłam o wiele silniejsza. I gdybym teraz cofnęła się do czasu sprzed, to i tak poszłabym tą drogą, bo wtedy zaczęło się moje 5 sekund. Moment, w którym wysłałam CV, wyjazd na rozmowę kwalifikacyjną, na której decyzja zapadła błyskawicznie i wreszcie samo przejście do nowego zespołu, każda z tych chwil odbyła się z wyciszeniem mojego wewnętrznego głosu. Gdybym słuchała siebie przerażonej tym co robię wtedy, to pewnie dzisiaj nie byłabym tu gdzie jestem.
Nic nie dzieje się bez przyczyny, ale tylko wtedy kiedy jej nie szukamy.