Irma Głowińska
Czy różnice się przyciągają?

Od kilku dni zastanawiałam się, z którym tematem wjechać teraz bo akurat kilka plącze się po mojej głowie, równie ważnych. Postawiłam jednak na temat różnic, który najlepiej zobrazować można na przykładzie relacji psio-kociej. Jak świat światem zdania między zwolennikami jednego lub drugiego gatunku zawsze będą podzielone i tyle samo pewnie woli psy lub koty. Tyle samo dostrzega zalety w jednych jak i w drugich, nie mówiąc o wadach z ich posiadania, takich jak chociażby sprzątanie kuwety, chociaż o tyle dobrze, że nie trzeba zakładać im papieru na rolkę.
Tytułowy kot i pies wprawdzie nie zawsze muszą pałać do siebie nienawiścią i zionąć ogniem piekielnym na swój widok. Nie zawsze muszą też polować na siebie jak Tom i Jerry. Zawsze jednak będą synonimem przeciwieństw. Przeciwieństw, które przy pewnych warunkach mogą żyć w symbiozie i darzyć się miłością, a przy innych wzajemnie się niszczyć. Tylko jak osiągnąć ten pierwszy stan? A jeśli już uda im się dogadać, to czy bardziej będzie kochał kot psa czy pies kota i co tak naprawdę decyduje o tym, że akurat kot pokochał psa i vice versa?
Znany schemat jak w przypadku budowania związków. Kiedy przeciwieństwa się przyciągają i wybieramy na partnera kogoś o zupełnie odmiennych cechach osobowości niż sami posiadamy.
Pies jest przykładem ekstrawertycznej osobowości i bezinteresownej miłości, natomiast kot, to typowy i skupiony na sobie introwertyk, pojawiający się wyłącznie w celu czerpania własnych korzyści. Nie bez powodu mówi się, że pies przywiązuje się do człowieka a kot do miejsca. Są oczywiście wyjątki, jak w ortografii kiedy uje się nie kreskuje, a pszczole bliżej do Pszczyny niż przyczyny. Już na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że pies będzie się angażował bardziej, a kot mu na to łaskawie pozwoli. Wynikałoby z tego, że jeśli kot nie sprowokuje w niczym psa, to będzie love. I każdy wybuch agresji u psa na widok kota może być wynikiem negatywnych doświadczeń z przeszłości, że aż się jeży sierść na samą myśl. Brzmi jakoś znajomo. Pierwszy wniosek jaki się nasuwa z tego, że tylko wcześnie kształtowana u psa czy kota świadomość budowania więzi z osobnikiem przeciwnym może odnieść sukces, ewentualnie brak negatywnych lub jakichkolwiek doświadczeń. W innym przypadku porażka albo skomplikowany proces oswajania, który może ciągnąć się nieskończenie długo. Dalej mam wrażenie, że skądś, to znam.
Pies i kot mimo, że będą sobie żyć w tej swojej symbiozie, to jednak nie będą jedynymi bohaterami tego aktu. Wpływ innych członków rodziny na tą relację jest nie bez znaczenia. Szczególnie pod kątem spędzania czasu, zabawy, równego traktowania czy okazywania miłości. Przeważanie szali na jedną ze stron będzie wywoływało psie lub kocie frustracje połączone z zazdrością. Do czego może prowadzić niekontrolowana zazdrość? Do zmiany w relacji i nomen omen do rywalizacji. O wszystko. Przy czym pies będzie, to robił otwarcie i jawnie, bo on ma na wszystko wywalone, więc będzie próbował absorbować 24h/7 i to całym sobą. A kot wiadomo po cichu i od zakrystii spróbuje się wślizgnąć, aby coś ugrać, niekoniecznie zgodnie z zasadami, czasem coś przycwaniaczy, czasem nagnie zasady, a jak go na tym złapią, to zmrozi wzrokiem i pokaże co ma pod kitą, bo przecież się nie przyzna, że to z zazdrości. Drugi wniosek z tego, to im mniej porad rodzinnych „doradców i znawców na kocio-psich relacjach”, to tym zdrowiej dla wszystkich.
Dla kota i psa pojęcie dom oznaczać będzie też co innego. Kot wsadzi nos w każdy kąt, wyznaczy strefy i okłaczy każdy centymetr, jako swój azyl lub miejsce kultu, do tego zrobi to z wrodzoną mu gracją. Pies natomiast potraktuje dom jako duużą sypialnię z funkcją zabawy, kiedy włączony jest tryb praca, a on zwarty i gotowy będzie czekał na hasło do wyjścia. Bo przecież prawdziwe życie toczy się za drzwiami, z całą feerią zapachów i kolorów, a reszta to nuda albo rutyna. Tylko czemu, jak on doświadcza tych super bodźców, to nie ma z nim wtedy kota? Kiedy pies chciałby pokazać mu właśnie, to wszystko w tym momencie, a nie po powrocie do domu, kiedy i tak kot zajęty swoimi sprawami nawet nie będzie słuchał. I mamy trzeci wniosek, który prowadzi do akceptacji tej odmienności, kompromisu w podejściu przy próbie jednoczesnego i wspólnego współistnienia. Chyba da się.
Tutaj się dzisiaj zatrzymam w moich przemyśleniach, bo dostaje sygnały od czytających blog panów, że optymalne i do przejścia są dla nich teksty krótsze, więc ukłon dla Was i krótszy wpis tym razem. Na koniec rzucę jednak w eter pytanie bo zastanawiające jednak dla mnie jest jak często osoby introwertyczne wybierają na przyjaciela psa, jako biegun przeciwstawny własnym cechom i lękom, a kiedy koty znajdują miłość u ekstrawertyków, jakże potrzebujących wyciszenia po całym dniu obracania się wśród miliona różnych bodźców?