Irma Głowińska
Don't worry i inne potwory

Kilka dni temu przeglądając internety trafiłam na artykuł o Urszuli Dudziak, która jak się okazuje przeszła w życiu nie mało, a wciąż wszystkich zaraża optymizmem. Jej "Tabadamtabadam! Piruriury! piruriury! PirurirurypapaPAPAYA!" chyba słyszał każdy i na samą myśl o tym, nie idzie się nie uśmiechnąć. Pomyślałam sobie wtedy, jak łatwo można się samemu oszukać albo jak łatwo można kogoś nabrać. Nie mówię, że pani Urszula kogokolwiek nabrała, co to to nie. Chodzi mi o to, że patrząc na jej zawsze uśmiechniętą twarz i otwartość na świat, można szybko stwierdzić, że musi mieć super życie i zero zmartwień.
Zonk. Oczywiście bardzo to trudna sztuka, aby zachować na zewnątrz radość życia, a wszelkie smutki nosić wewnątrz. I ja za to Panią Urszulę podziwiam, szczególnie w obecnych czasach, kiedy nie jest nikomu łatwo. Zawsze mieliśmy zbiorową jako naród tendencję do narzekania, bo łatwiej nam było przyjmować na klatę codzienność, jak tak sobie na dzień dobry pogderaliśmy na to nasze życie. I jak nam się humor poprawiał, jak się okazywało, że ta Jadźka spod 8, co to z nosem w sufit stale, to wcale tak świetnie nie ma. Bo patrz Pan a jednak i ją trafiło. Jednak teraz odnoszę wrażenie, że nawet najbardziej zaprawieni w boju, powoli tracą resztki animuszu. Czy to zderzenie z nadmiarem stresu i złych emocji czy raczej wynik pocovidowej mgły, o której zaczyna się mówić teraz tyle? Nagłówki niezmiennie od miesięcy szczują nas jednym tematem. W telewizji coraz więcej przemocowych historii. Człowiek człowiekowi zaczyna być wilkiem, choć kiedyś był lisem. Zanikają relacje, jakiekolwiek kontakty międzyludzkie. Rośnie poziom irytacji i agresji. Rozpadają się związki, dochodzi do kryzysów, coraz więcej osób ma status wolny. Krótki lont chociaż potem jest otrzeźwienie, że teraz to wcale nie takie proste.
Dokąd nas to zaprowadzi? Jakże o wiele przyjemniej jest kiedy nie założymy, że wszechświat ma wobec nas złe intencje. Kiedy nie nastawimy się, że wszystko co się wokół nas dzieje, to samo zło i trzeba odpowiedzieć tym samym. Gdy poprowadzimy nasze myśli ku blaskom a nie cieniom. Kiedy mimowolnie uśmiechniemy się do siebie, zamiast warczeć. Nawet do obcej nam osoby. Przecież przy całym tym neurologicznym prawdopodobieństwie wpływu tej zarazy na nasz umysł, to i tak nikt nas nie weźmie już za wariata. A jak weźmie to przynajmniej za pozytywnego :-)
Czemu tak dzisiaj myślę? Bo też ostro dostałam w kość, a mimo to nadal uważam, że osobom o pozytywnym nastawieniu czyli optymistom żyje się lepiej. Od razu są lepiej przyjmowani przez otoczenie. łatwiej im się idzie przez świat, zarażają swoją radością i spokojem. Z definicji samej już wynika, że jest to ktoś fajny w przeciwieństwie do pesymisty, a nawet egoisty czy realisty. Chociaż pewnie blisko tu do idealisty czy marzyciela, bo dla mnie ktoś nastawiony na tak do całego świata, to poniekąd bujający w obłokach. Taka żyrafa właśnie. No to jak tak, to poparzyłam w lustro i zadałam sobie pytanie a ja to kim tak naprawdę jestem? Codziennie słyszę, że mam w sobie tyle spokoju, dobrego nastawienia, że jak ja to robię i jak nic ze mnie typowy optymista. Ale jak ktoś mnie lepiej zna, to wie, że dopatruje się dziury w całym, dziele włos na czworo i dokonuje 5-tego rozbioru w myślach. Czyli, że jednak ukrywający się pesymista? A może jednak z racji żyrafiej natury wieczna marzycielka? Hm.. Nie byłabym sobą gdybym nie sprawdziła w necie i nie zrobiła testu. Takie to modne teraz. Się testować znaczy)
Ok, wzięłam pierwszy lepszy link, pytania może w nim trochę z czapki, ale odrobina szaleństwa nikomu nie zaszkodzi. Jedziesz bejbe, jak mówią.
Co mi wyszło? Co obstawiacie?
a) realista
b) optymista
c) pesymista
d) egoista
e) idealista
f) nic z powyższego
g) mix
h) alien
Siedzicie? Bo ja się jednak zaskoczyłam. A nie oszukiwałam ani nie ściągałam w odpowiedziach. Nie googlowałam, nie dzwoniłam do przyjaciela, ani nie miałam gotowca w kanapce. No dobra, chwila prawdy.
Ja, żyrafa pierwsza i jedyna na tym kwadracie, to realistka z odrobiną optymizmu! Jak nalewka z bursztynu, też go tam odrobina. Niby myślę racjonalnie, ale jednocześnie nie brakuje mi pozytywnego spojrzenia na świat. Alleluja. Chociaż przyznam, że byłam nastawiona, że wyjdzie mi jednak coś z jednego bieguna albo drugiego czyli typowy pesymista/optymista, a realista raczej mi się kojarzył i pewnie większości z Was też, z osobą na pograniczu marudy i nudziarza, z podejściem do życia zbliżonym do kogoś o mocno skondensowanych i sztywnych poglądach. Może błędnie definiowałam albo zakładałam. Zaczynam od sprawdzenia definicji i tym razem nie na Wiki, a w Zwierciadle:
Realista to osoba, która nie żywi żadnych złudzeń, nie sięga po gwiazdkę z nieba i nie nosi różowych okularów. Co traci, nie bujając w obłokach, to zyskuje dzięki swojej umiejętności znoszenia tego, co najgorsze. Gdy zbierają się nad nim czarne chmury, nie panikuje, nie wpada w rozpacz, tylko mobilizuje siły i działa.
Tu by się zgadzało, bo jednak cokolwiek by się nie działo, to zawsze coco jumbo i do przodu, a co nas nie zabije to wzmocni. Mam trudny ale też bardzo zawzięty charakter i ciężko mnie złamać, choć wielu próbuje ostatnio. I mimo, że wyglądam jak mała, krucha, stale bujająca w obłokach czy patrząca na świat przez różowe okulary, to tak naprawdę złudzenie, tapeta, albo szpachla, pod którą chowa się bardzo wytrzymały sprzęt. Nie łatwo mnie też mimo wszystko wyprowadzić w pole, podprowadzić czy nabrać na nieszczere zagrywki. Będę cierpliwie czekać, aż moje będzie na wierzchu. Kiedyś moja bliska mi kuzynka powiedziała, że problemy z reguły rozwiązują się same i oczywiście miała absolutną rację. A w czasie czekania na rozwiązanie warto zbierać siły i się mobilizować. I potem jak te trąby Jerycha...bnąć aż wzbije się kurz. A jak opadnie, to wchodzisz (nie musi być na biało, bo przecież kurzy się) i szczerzysz swój uśmiech od ucha do ucha.
Bo...optymiści są szczęśliwsi ale to bycie realistą zapewnia nam lepsze zdrowie psychiczne i to zdaniem naukowców. A jak oni tak mówią, to ja to szanuję. I sprawdzam, bo ciekawa teza, której warto się przyjrzeć.
"Chodzi nie tylko o to, że optymistyczne myślenie rozprasza obecny mrok, ale także o to, że uruchamia samospełniającą się przepowiednię, w której wystarczy wiara w sukces. Pod względem szczęścia, optymistyczne myślenie wydaje się strategią korzystną dla wszystkich" - zauważa w BBC Chris Dawson z Uniwersytetu w Bath i David de Meza z London School of Economics and Political Science.
Kto z Was wierzy albo wierzył w samospełniającą się przepowiednię? W to, że to co myślimy najczęściej znajduje odbicie w tym co się nam przytrafia, jako pokłosie naszych lęków, obaw czy pragnień. W to, że lepiej dwa razy przemyśleć czego się chce albo uważać co nam chodzi po głowie, bo pewnego dnia będzie faktem?
"Badania mogą przynieść ulgę wielu osobom, ponieważ pokazują, że nie musisz spędzać dni na dążeniu do pozytywnego myślenia. Zamiast tego widzimy, że realistyczne podejście do swojej przyszłości i podejmowanie rozsądnych decyzji na podstawie dowodów może przynieść poczucie dobrego samopoczucia, bez konieczności zanurzania się w nienaturalnej dla niektórych pozytywności" kontynuują badacze.
Ulga. Ja już czuję. Wkręcona w spiralę pozytywnego myślenia, wciąż uciekałam przed negatywnymi emocjami, żeby ty samym nie otwierać puszki Pandory, z której wypadną problemy niczym rój os. Wierzyłam, że wszechświat mnie słucha, więc muszę mówić i myśleć same dobre i przyjemne rzeczy, żeby nie kusić losu.
A teraz już wszystko jasne. Jest ciąg przyczynowo-skutkowy, przewód dowodowy i prosta sprawa. Decyzja oparta na faktach, a nie na przypuszczeniach czy interpretacjach zgodnie z fazą księżyca. Czyli jednak gdzieś tam podskórnie wiedziałam, że ma sens to co realne. Z zachowaniem jednak pewnej dawki optymizmu.
"Nasze badanie sugeruje, że realiści są najszczęśliwsi, ale niekoniecznie oznacza to, że stanie się realistą (jeśli taka zmiana byłaby możliwa) koniecznie poprawiłaby samopoczucie. Wszystko, co możemy powiedzieć, to to, że może" mówią twórcy teorii (cytowane słowa są częścią całego artykułu, który możesz przeczytać tutaj)
No wiadomo, że człowiek się nie zmienia i jeśli z natury był malkontentem, to pewnie nim pozostanie. Aczkolwiek podobno optymizmu też można się nauczyć. I to chociażby po to, aby zmienić swój sposób komunikacji, aby lepiej objaśniać/rozwiązywać swój problem. Bo często zapominamy, że jest coś takiego jak poczucie sprawstwa i to bez względu na to kim jesteśmy. Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia, a ja bym powiedziała, że wiara. Wiara, że stale mamy wpływ na swoje życie, że zawsze możemy coś zmienić, bez względu na wynik, że podejmując jakiekolwiek działanie zbliżamy się do osiągnięcia celu, czy poprawy sytuacji. To jest jeden z głównych powodów, dla których wielu z nas tkwi w toksycznych relacjach czy toksycznych organizacjach, nie podejmując działania aby cokolwiek w swojej historii zmienić, brak tej wiary. Sposób tłumaczenia sobie tego co nas spotyka ma bowiem bezpośredni wpływ na to czy to poczucie w sobie odnajdziemy czy biernie poddamy się temu co na nas spada. Jeśli podejdziemy do tego optymistycznie, to ryzyko, że popadniemy w bezradność znacząco się zmniejszy. Polecam, gdybyście chcieli zagłębić się w temat książkę profesora Seligmana „Optymizmu można się nauczyć. Jak zmienić swoje myślenie i swoje życie”
A Wy jak widzicie szklankę do połowy pełną czy do połowy pustą?